sobota, 16 kwietnia 2011

Nowy Jork - c.d.

Jeszcze parę drobiazgów które się nie załapały.

Greenpoint- siedziba Polaków - byl super-śmieszny. Ludzie faktycznie mowili tam po polsku i napisy tez byly po polsku. Jednak wygląd calej okolicy, w tym lokalna odmiana polskiego, byl zabawny - mieszanka amerykansko-polska. Najłatwiejsze do opisania są mieszanki językowe: "kup jedną, a drugą dostaniesz 50% OFF!" Ale najciekawsze są mieszanki kulturowe.
Jak dało sie łatwo zauważyć podczas calej naszej wyprawy, Amerykanie uważają, ze każde miejsce jest dobre, zeby powiesić flagę narodową. Symbole narodowe sa po prostu wszędzie- od gum do zucia po trawniki. W Polsce tak nie jest i jesli ktos powiesi bialo-czerwoną na swoim sklepie to tylko z okazji jakiegos święta, albo dlatego, ze jest jakims skrajnym prawicowcem-nacjonalista. W polskiej dzielnicy w Nowym Jorku polskie flagi i orly sa niemal wszędzie. Z jednej strony mozna to wytłumaczyć większą chęcią do manifestowania swojej narodowosci, gdy sie jest na emigracji, ale mi sie wydaje że to raczej przyklad przenikania amerykanskiego zwyczju do polskiej spolecznosci.

Harlem.
W niedzielę wybraliśmy sie do Harlemu - czarnej dzielnicy słynącej z kościołów w których do mszy śpiewają gospelowe chóry. W przewodniku wymieniony byl jeden kosciol, z najlepszym ponoć chórem, ale kolejka turystow chętnych to zobaczyc ciagnela sie przez dwie przecznice.... dalismy wiec sobie spokoj ze staniem w niej i udalismy sie na spacer po dzielnicy. Szybko trafilismy do innego kosciola, katolickiego, ktory tez dysponowal czarnym księdzem i chórem. Nie bylo za to kolejki. Msza, w ktorej wzielismy udział byla podobna do naszych, poza tym, ze oprawa muzyczna byla o wiele ciekawsza no i ze trwała 2h. Ksiądz mówił kazanie tak jak powinno sie je mowic w Ameryce :-) juz akcent, typowy dla czarnych spolecznosci sprawial, ze kazanie bylo bardziej amerykanskie. Ogolnie fajne. Fajne bylo też to, ze czytania byly czytane z ambony, a ewangelia ze środka kosciola- z pomiędzy ludzi.

Harlem, poza kosciolami, składał sie w duzym stopniu ze zwyczajnych blokowisk. Nie byla to z resztą jedyna taka okolica. Właściwie poza poludniową polową Manhattanu, Nowy Jork mozna by nazwac olbrzymim blokowiskiem. Bloki pokrywają głównie Bronx i Brooklin ale sa tez w pozostalych dzielnicach. Często zaprojektowane sa z wąskim, klaustrofobicznym podwórkiem, tak ze okna w srodku wychodzą dokladnie na okna sąsiadów, a odległość jednych od drugich wynosi zaledwie kilka metrów. Łatwo sie domyślić, ze w środku nie ma za duzo światła, zwłaszcza ze budynki mają co najmmiej 5 pieter. Az zal bylo patrzeć na te konstrukcje zrobione z czerwonej albo żółtej cegły... i mam nadzieję że genialnego architekta, ktory je zaprojektował, wsadzono do jakiegoś ciemnego lochu...
Spacerujac w tym blokowiskowym otoczeniu czulismy sie całkiem swojsko, nielicząc faktu, ze na amerykanskich blokowiskach mieszkają prawie wyłącznie czarni i latynosi.

Roznice pomiedzy amerykanskim i polskim standardem miast dalo sie latwo odczuc po latwosci nawigacji i organizacji publicznego transportu. Manhattan jest caly (z wyjatkiem malej, najstarszej czesci) pokryty ponumerowanymi ulicami, krzyzującymi sie po kątem prostym, tak ze zgubienie sie tam to nie mała sztuka. Do tego metro pokrywa cale miasto i jego najbliższe okolice no i dziala zaskakujaco sprawnie jak na takiego molocha. Wszędzie mozna sie dzięki temu łatwo dostćc. Ulice za to sa zdominowane przez tłoczące sie i trąbiące taksowki. Na oko 60-70% pojazdow na ulicach, szczególnie na Manhattanie, to żółte taksowki. Śmiałków podróżujących wlasnym autem w tej szalonej dżungli jest malo i w ogóle mnie to nie dziwi.


Jeszcze krótka wzmianka o nowojorskim jedzeniu. Hmm... nowojorskim czyli etnicznym ;-)
Mieszanka wszyskich narodow świata w połączeniu z wiecznym zabieganiem nowojorczykow rodzi niezliczoną ilość restauracji, barów i budek z jedzeniem, serwujących specjały wszystkich kuchni świata. Szczegolnie popularne byly "garkuchnie" serwujące na wagę sałatki i dania na ciepło. Bylo to bardzo wygodne i szybkie, i też najczęściej dobre jakościowo. Jednak nasze serca podbiły włoskie punkty z pizzą sprzedawaną na porcje. Zatrudniały prawdziwych Włochów i serwowały FENOMENALNĄ pizzę! Odkryliśmy doskonałość oryginalnej mozarelli i chyba nigdy juz nie będziemy mogli zjeść w Polsce niczego włoskiego ze smakiem...
Świetne bylo to, ze restauracje serwujące dania z jakiegoś konkretnego kraju zatrudniały ludzi pochodzących właśnie stamtąd i mówiących w lokalnym języku jedzenia, ktore podawali ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz