środa, 20 kwietnia 2011

Podsumowanie

Wróciliśmy. Spędziliśmy wspaniałe trzy miesiące. Czas na wnioski i na zwerbalizowanie tego, co nam po tym zostało.

Pierwszy wniosek jest raczej smutny - nasze zdanie o Polsce się pogorszyło. Porównanie z USA jasno wskazuje na to, że wszystkie te małe i duże irytujące niedoskonałości organizacji polskiego życia codziennego nie są wcale naturalną koleją rzeczy (jak nauczono nas myśleć), tylko polską (albo wschodnią) mentalnością. Zatłoczone dworce nie muszą śmierdzieć, usługodawcy mogą wykonywać swoją pracę porządnie, a kierowcy autobusów, sprzątacze i inni tego typu pracownicy mogą być mili. Obsługujący cię ludzie, mimo tego, że ich praca jest nudna, monotonna, kiepsko płatna i wymaga powtarzania tego samego zdania tysiąc razy dziennie, mogą się do ciebie uśmiechać szczerze i po prostu być uprzejmym, zamiast mierzyć cię znudzonym wzrokiem, wzdychać i mamrotać "następny".

Konfrontacja stereotypów z rzeczywistością doprowadziła do polepszenia się naszego zdania o USA. Stereotypy o dużej przepaści między bogatymi i biednymi oraz o niebywałej amerykanocentryczności się co prawda potwierdziły, ale nie w taki sposób jak się spodziewaliśmy. Po pierwsze bieda w USA oznacza całkiem co innego niż w Polsce. Standard życia i przeciętna zamożność są znacznie wyższe, w związku z czym za "biednego" uznawany jest ktoś kto w Polsce uchodziłby za niższą klasę średnią.
Wartość dolara jest w USA większa niż złotówki w Polsce. Kupując jedzenie w supermarkecie można spokojnie się wyżywić za ok. 7$ dziennie, jedząc obiad w fast foodach za ok. 12$. Ciuchy są dużo tańsze - w marketach można dostać porządne ciuchy za 5-20$ a nie za 30-100zł jak u nas. Mieszkania mają ceny w dolarach podobne jak w Polsce w złotówkach, wiec rata kredytu za dom to ok.2000$ miesięcznie - za normalnej wielkości mieszkanie wyjdzie ok. 1000$, oczywiście zależy gdzie. Ubezpieczenie samochodu jest droższe i wynosi ok. 1500-2000 rocznie, ale za to paliwo kosztuje mniej niż dolara za litr (3-4$ za galon). Także ogólnie koszty utrzymania są mniejsze niż u nas (w przeliczeniu 1PLN jak 1USD). Zarobki natomiast są, mniej więcej, takie jak u nas. Niewykwalifikowany sprzedawca zarabia ok. 1500$ miesięcznie, lepiej zarabiający mają ok.2-3 tys, a średnia i wyższa klasa średnia ma ok 5-10 tys. Czyli właściwie przedstawiciele wszystkich warstw społecznych mogą sobie pozwolić na więcej, niż ich odpowiednicy w Polsce. Jedynie prywatne szkoły są drogie i to nieproporcjonalnie drogie w stosunku do średnich zarobków. W miarę dobra podstawówka i ogólniak to wydatek ok. 20-30tys. $ rocznie, czyli tyle co mała pensja, a uniwersytet to ok. 40-60 tys. $ rocznie więc już całkiem niezła pensja. Oczywiście kształcenie podstawowe i średnie jest też publiczne, ale podobno na bardzo niskim poziomie. Także prawdą okazała się plotka o tym, że nie każdego stać na wykształcenie dzieci. Dla niektórych jest to olbrzymie obciążenie, wymagające posiadania oszczędności.
Przy tej ogólnej relatywnej zamożności społeczeństwa, zaskakująco dużo jest bezdomnych, co mogłoby potwierdzać legendarne rozwarstwienie społeczne, ale znowu - bezdomni amerykańscy mają się dużo lepiej niż nasi. Powody ich bezdomności są też inne - niemała grupa to ludzie którzy w taki czy inny sposób świadomie wybrali ten sposób życia. W przeciwieństwie do bezdomnych w Polsce są stosunkowo czyści, to znaczy na ogól nie śmierdzą na odległość. Chodzą w markowych ciuchach i jeżdżą (czasami) elektrycznymi wózkami inwalidzkimi. Kupują kawę w Starbucksie (sieć kawiarni) i jedzenie w McDonaldzie. Myją się i załatwiają w licznych publicznych toaletach. Śpią na plaży w ciepłych stanach (Miami Beach wieczorami zapełniało się bezdomnymi). Generalnie mają się dobrze i wydaje się, że nie wiele im brakuje. Wielokrotnie widzieliśmy bezdomnych usadowionych gdzieś na ulicy, wystawiających kubeczek na drobne i kartkę z prośbą o pomoc i... czytających książkę, lub grającego na konsoli. Żyć, nie umierać!
Czyli niby są duże różnice w poziomie zamożności i duże rozwarstwienie społeczne, ale z drugiej strony ludziom generalnie żyje się lepiej i wszystkie szczebelki drabiny społecznej są położone wyżej niż to jest w Polsce.

Jeśli chodzi o amerykanocentryczność to faktycznie można ją zauważyć. Ludzie postrzegają wszystko przez pryzmat amerykański i do Ameryki porównują, ale też są ciekawi jak to wygląda gdzie indziej i wszyscy chętnie słuchali jak wygląda rzeczywistość w Polsce i Europie, także przykładów amerykańskiego nadęcia i sięgania wzrokiem wyłącznie do czubka własnego nosa nie mieliśmy okazji obserwować. Zdecydowana większość Amerykanów z którymi rozmawialiśmy była tak czy inaczej dumna ze swojego kraju i uważała, że USA jest wyjątkowym i wspaniałym miejscem. Nie wszyscy byli zadowoleni z obecnej, czy przeszłej polityki/sytuacji czy jakiś innych aspektów, ale wszyscy byli dumni. Jednocześnie też wydaje nam się, że trzeba im przyznać prawo do czucia się ważnymi i wielkimi, po prostu dlatego, że to oni, a nie żadne inne państwo może się pochwalić tak istotnymi dokonaniami, taką ilością i jakością wybitnych ludzi i taką przyrodą (być może jesteśmy już skażeni amerykańskim piarem). Zwiedzając amerykańskie muzea, w tym centrum lotów kosmicznych im. Kennedyego i przemierzając ten kraj uświadomiliśmy sobie, że Polska, której wyjątkowość tak często się u nas podkreśla, w rzeczywistości jest tylko (i zarazem aż) jednym z wielu krajów europejskich. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest jakaś gorsza od innych krajów, ale też nie jest lepsza ani bardziej niezwykła. Podczas gdy Stany Zjednoczone... stanowią na świecie jednak inną jakość.

Amerykanie indywidualnie też okazali się znacznie fajniejsi niż się spodziewaliśmy. Chociaż zauważyliśmy tendencję do upraszczania wszystkiego i posługiwania się zgrabnymi sloganami, szczególnie w poglądach politycznych, to nie mamy wrażenia, że są jacyś głupsi albo mniej wykształceni od Europejczyków, a przecież o takie poglądy nie trudno w Europie. Przy tym są od nich dużo milsi i bardziej otwarci. Ogólna sympatyczność i uprzejmość jest widoczna na każdym kroku o czym już trochę pisałam. Zaobserwowaliśmy też jeszcze inną pozytywną cechę - ludzie są bardziej tolerancyjni i łatwiej akceptują inne style życia i wybory. Objawia się to z jednej strony akceptacją obecnych wszędzie ludzi o innych kolorach skóry czy innym sposobie ubierania się. Chcę tu podkreślić, że nie jest tak, że ludzie są znieczuleni i obojętni na inność. To jest raczej akceptacja i tolerancja. Widzieliśmy taką przykładową scenę:
obok nas w pociągu jechał chłopak z tatuażami na całym ciele, w tym na odsłoniętych częściach rąk i nóg oraz na twarzy - dokładnie na czole. My, Polacy, zerkaliśmy na niego ukradkiem i staraliśmy się nie gapić, żeby nie wyjść na niegrzecznych, albo żeby nie wpakować się w żadną nieprzyjemną sytuację. Przechodząca obok starsza pani, Amerykanka, spostrzegłszy tego gościa zawołała : "Trochę masz tych tatuaży!" i przysiadła się do niego, żeby zapytać co go do tego skłoniło! I to w sposób całkowicie serdeczny i przyjazny - z zaciekawieniem i zdziwieniem, a nie z pogardą czy wzburzeniem. Chłopak odpowiedział na to z uśmiechem i bardzo uprzejmie, że siedział w więzieniu przez ostatnie (chyba) 10 lat i właśnie wyszedł na wolność.
Patrzeliśmy na tą scenę osłupiali. Nie wyobrażam sobie, żeby w Polsce
a) jakakolwiek staruszka odważyłaby się zagadać do pokrytego tatuażami, groźnie wyglądającego, młodego mężczyzny
b) wyraziła ciekawość i odezwała się przyjaźnie
c) wytatuowany mężczyzna również odezwałby się przyjaźnie i bez kłopotu przyznał, że ma tatuaże z więzienia
d) staruszka na informację o więziennej przeszłości swojego poznanego w pociągu rozmówcy nie wyraziła lęku i pogardy tylko kontynuowała rozmowę
Wyobrażam sobie za to, że w Polsce staruszka widząca tego chłopaka w pociągu przewróciłaby oczyma, skrzywiła się i po oddaleniu się o kilka metrów wymamrotałaby coś o tym dokąd ten świat zmierza, a chłopak spojrzałby na nią spod byka i rzucił coś o starych prukwach...

Kolejnym aspektem tej daleko idącej tolerancji jest to, że Amerykanie nie boją się szczerze odpowiadać na pytania. Mam na myśli takie zwykłe sytuacje z codziennego życia - jeśli np. ktoś zaproponuje spotkanie, Amerykanie mogą odmówić, bez martwienia się, że ktoś się na nich obrazi, albo że zrobią komuś przykrość. Prosta i szczera odmowa nie jest krępująca ani dla pytającego, ani dla odpowiadającego. Rodzi to naszym zdaniem zdrowsze relacje społeczne, w których trudniej dochodzi do nieporozumień i trudniej jest kogoś nieumyślnie obrazić.

Mile zaskoczyła nas też gościnność mieszkańców USA. Co prawda najwięcej czasu spędzaliśmy z członkami organizacji zrzeszających ludzi oferujących swoją gościnę - można się więc spodziewać, że będą gościnni - jednak z gościnnością spotkaliśmy się też u przypadkowo spotkanych ludzi, którzy po krótkiej, całkowicie przypadkowej rozmowie zapraszali nas do wspólnego spędzenia czasu i fundowali obiad.

No dobrze, zejdę trochę z wychwalania ludzi i powychwalam trochę inne rzeczy, które znaleźliśmy za oceanem.

Było dużo drobiazgów, które zwróciły naszą uwagę. Ogólnie można by powiedzieć, że było dużo wszystkiego. Dużo wszelkiego typu infrastruktury ułatwiającej życie. Łatwy dostęp do publicznych poidełek i toalet oraz wysokie standardy czystości w tychże. Zawsze był papier i mydło, prawie zawsze było świeżo posprzątane. Cała infrastruktura dla niepełnosprawnych, umożliwiająca im całkiem normalne funkcjonowanie. Szerokie i raczej dobre, choć i tak zatłoczone drogi. Infrastruktura turystyczna z obowiązkowym visitors center i gift shopem wypełnionym wszelkimi bajerami, jakie można sobie wymyślić.
Ale najbardziej rzuca się w oczy ogólna duża komercjalizacja przestrzeni, to znaczy wszelkiego typu sklepy i punkty usługowe są po prostu wszędzie. Gęściej i więcej niż u nas. Powoduje to oczywiście większy dostęp do wszelkiego typu usług, szczególnie, że z ogromną ilością idzie w parze relatywnie niska cena. Ale nie tylko usługi występują w obfitości - jest też większy wybór i jakość dóbr. Kilka smaków coca-coli, root beer, koktajle owocowe (tzw. smoothies), doskonałe szejki przygotowywane na poczekaniu z dowolnie wybranego rodzaju lodów, proszek do robienia naleśników (nie, nie mąka :) taki proszek co już wszystko zawierał, nawet jagódki), niespotykane u nas rodzaje płatków śniadaniowych, miliony rodzajów sosów słodkich i ostrych, fenomenalne ciastka to tylko kilka przykładów produktów, za którymi już tęsknimy... Poza tym robił na nas wrażenie ogromny wybór praktycznie wszystkich istniejących rzeczy od ciuchów przez książki po sprzęt elektroniczny. Przed wyjazdem nie mieliśmy wrażenia, że w polskich marketach, czy ogólnie sklepach jest mały wybór - przynajmniej ja nie miałam, bo Maniuch czasem narzekał, że tego czy tamtego nie może dostać. Teraz widzę, że nasz kapitalizm jest raczkujący - tak w dostępności i różnorodności dóbr i usług jak i w jakości tychże.

1 komentarz:

  1. Mysle, ze Pani Milena powinna dostac prace czolowej szefowej amerykanskiego PR-u, i to z jak najlepszym wynagrodzeniem, bo mimo to, ze mieszkam w USA od 27 lat jeszcze nigdy nie spotkalam Amerykanki lub Amerykanina, ktory pisalby tak ladnie o naszym kraju. Powinna Pani opublikwac gdzies te swoje przemyslenia, szczegolnie te o obsludze turystow i prawach dla niepelnosprawnych.

    OdpowiedzUsuń