środa, 30 marca 2011

Muzeum Holokaustu

Na osobna notke zasluguje muzeum holokaustu. Jesli chodzi o standard muzealniczy, to nie odbiega od innych - wszystko jest ladnie zrobione, zadbane, obsluga jest mila i zawsze pomocna, a wystawa ciekawa.
To co bylo nieco inne niz w pozostalych miejscach ktore widzielismy, to ze obraz USA jaki byl prezentowany nie byl taki pozytywny jak zwykle.

Muzeum bylo zrobione bez zarzutu. Opowiadalo o wszysykim o czym w temacie holokaustu powinno sie opowiedziec i skupialo odpowiednio duzo uwagi na poszczegolnych aspektach. Nie dalo sie odczuc zadnej stronniczosci ani nie znalezlismy zadnych przeklaman, niedomowien albo zaniedban. Np. Fragment o rozpoczeciu wojny przez najazd na Polske byl opisany wlasnie tak jak powinien byc- nie za dlugo i nie tak jakby to bylo najwazniejsze wydazenie w czasie calej wojny, ale tak, ze wspominalo o wszystkim co bylo wazne i opisywalo zgodny z nasza wiedza obraz. Bylismy wiec bardzo zadowoleni pod wzgladem merytorycznym.
Ekspozycja zaczynala sie w latach 30. Od dojscia Hitlera do wladzy i bardo dobrze wyjasniala proces jaki mial miejsce. Wiedze na temat rodzacego sie niemieckiego faszyzmu i metod jakie Hitler wykorzystywal na poczatku, mozna bylo poglebic na osobnej, swietnej wystawie o propagandzie. Tam tez bylo szczegolowo wyjasnione w jakich warunkach znalazly sie Niemcy po I wojnie i jak wygladaly realia zycia zwyklych ludzi w latach 20. i 30. jak i to , w jaki sposob Hitler formowal i prezentowal swoja partie i jaki byl odbior tego przekazu w samych Niemczech a potem tez na swiecie. Wszystko zrobione na wysokim poziomie.

Glowna wystawa, poza kwestia zdobycia wladzy w Niemczech zajmowala sie tez ewolucja nastawienia faszyzmu do Zydow. Szeroko opisywany byl okres przed wojna i w jej poczatkach, kiedy glownym pomyslem Hitlera bylo nie mordowanie, ale wysiedlanie Zydow z Niemiec. Tu poruszona byla ciekawa kwestia reakcji miedzynarodowej na zwiekszana emigracje zydoska i nieprzychylnosc Stanow do przyjmowania wiekszej ilosci uchodzcow. Pokazany byl miedzy innymi przypadek statku z zydowskimi uchodzcami, ktory przyplynal do Ameryki ale nie zostal wpuszczony. Po kilku tygodniach bezskutecznych prob zdobycia pozwolenia na dokowanie w Miami i na Kubie musial odplynac do Europy!

Dalej byly wyczerpujaco pokazane i opisywane wydazenia wojenne, byla makieta z kolejnymi etapami zagazowywania wiezniow, byly zdjecia i przedmioty z obozow. Przytlaczajaca wiekszasc eksponatow i zdjec pochodzila z polskich muzeow albo organizacji zajmujacych sie zbrodniami faszystowskimi. Ok. 3/4 ekspozycji bylo z Polski ;).

Ostatnie pietro okazywalo nieco bardziej optymistyczna wizje- bylo poswiecone ludziom i organizacjom pomagajacym Zydom i okresowi powojennemu, kiedy winnych skazano w Norymberdze i powstalo panstwo zydowskie. Niestety nie zdazylismy calej ekspozycji zobaczyc bo juz zamykali i nas wygonili :-(

Oglonie muzeum bardzo dobre. Wyczerpujaco opisywalo holokaust, od poczatkow nazizmu, przez wszystkie wojenne zbrodnie do konsekwencji. Byl tez dobrze zobrazowany proces jaki zachodzil i fakt, ze ostateczne rozwiazanie kwestii zydowskiej bylo wynikiem dlugotrwalej i zlozonej ewolucji propagandy i mysli faszystowskiej.
Bylo w naszej opinii obiektywne i ciekawe, takze jesli kiedykolwiek bedziecie w Waszyngtonie, to je zobaczcie.

Chociaz po obejrzeniu eksponatow i zdjec eksponatow z Oswiecimia mialam wrazenie, ze polskie muzeum musi byc lepsze.

zdjecia

Juz tydzien spedzilismy na wschodnim wybrzezu. Zapraszamy do ogladania zdjec z Waszyngtonu, Baltimore i Filadelfii.
https://picasaweb.google.com/maaniuch

niedziela, 27 marca 2011

Stolica wlasnie taka jak powinna byc (23-28.03)

Po dlugiej i meczacej podrozy znalezlismy sie w stolicy kraju - Waszyngtonie. Lecielismy z Los Angeles przez Salt Lake City i Chicago wiec troche dziwna trasa. Widoki po drodze byly piekne, szczegolnie na pierwszym odcinku, kiedy lecielismy nad gorami. Samo Salt Lake City jest pieknie polozone u stop wysokich gor, wiec widoki z okna samolotu byly niesamowite.

W Waszyngtonie wylondowalismy poznym wieczorem i zostalismy odebrani z lotniska przez pania Elzbiete Gozdziak. Pani Elzbieta jest profesorem antropologii na jednym z tutejszych uniwersytetow i czasem daje goscinne wyklady albo prowadzi zblokowane zajecia w Poznaniu. Maniuch poznal ja wlasnie w trakcie takich zajec, a potem dzieki facebookowi utrzymal kontakt. Kiedy w pazdzierniku oglosilismy swiatu nasze plany wyjazdowe, miedzy innymi przez facebooka, ze zdumieniem otrzymalismy zaproszenie do Waszyngtonu. Szczegoly zostaly pozniej ustalone i w ten sposob stalismy sie goscmi pani Elzbiety. W ciagu dnia zwiedzamy liczne muzea i symbole Wspanialosci Narodu Amerykanskiego, a wieczory spedzamy na konfrontowaniu naszych amerykanskich obserwacji z antropologiczna wiedza gospodyni i jej osobistymi doswiadczeniami - osoby urodzonej w Polsce i zyjacej w USA.

Jesli chodzi o Waszyngton to w cztery dni zdazylismy zobaczyc prawie wszystkie obowiazkowe punkty czyli: siedzibe Kongresu (Capitol), Washington Monument i Lincoln Memorial, Jefferson Memorial, pomnik wojny w Wietnamie, w Korei i pomnik drugiej wojny swiatowej, Bialy Dom i muzeum amerykanskiej historii, cmentarz wojskowy (Arlington), Pentagon (z zewnatrz) i pomnik ofiar ataku z 11 wrzesnia oraz muzeum Holokaustu. Poza tym spotkalismy tez wiele innych pomnikow i miejsc pamieci. Zdarzymy jeszcze zobaczyc muzeum Historii Naturalnej albo jakies inne a potem bedziemy mogli spedzic reszte zycia zalujac ze nie zwiedzilismy reszty muzeow...

Wszystkie zabytki byly piekne i monumentalne, tak ze juz nie mamy watpliwosci, ze nie ma na swiecie wspanialszego kraju niz Ameryka.

Tu sprobuje naswietlic amerykanski rzadowy marketing. Zwiedzajac tutejsze muzea, pomniki czy chodzby okolice centrow federalnych trudno oprzec sie wrazeniu ze Ameryka jest najdoskonaoszym krajem na ziemi. I pisze to bez sladu ironii, naprawde tak jest. Amerykanie maja krotka historie i nie zbyt obfitujaca w wydazenia ale to zupelnie nie przeszkadza im opowiadac o niej z pasja i budowac na niej obraz kraju madrych i wielkich ludzi. Chwala sie swoja historia opowiadajac wlasciwie o kazdym wydazeniu jak o czyms wielkim, donioslym, bohaterskim i godnym wszelkiej pochwaly. Symboliczne miejsca sa urzadzone z przepychem ale jednoczesnie nie wydaja nam sie tandetne. Sa otwarte dla zwiedzajacych i zaopatrzone w oddanych swojej edukacujnej pracy przewodnikow i informatorow. Sa dobrze zorganizowane i atrakcyjnie skonstruowane. Historie USA prezentuje sie z Duma, prezydentom buduje sie Pomniki i pokazuje sie ich jako Bohaterow. Wystawy sa ciekawe, bogato ilustrowane i prezentujace tresc na kilku poziomach jednoczesnie- mozna sobie rzucic okiemi przeczytac po 2 zdania o najwazniejszych wydarzeniach a mozna sie zaglebic i spedzic pol godziny przy jednej gablocie. Wieksze symbole, dookola ktorych mozna zbudowac emocjonalne przywiazanie, sa prezentowane inaczej niz czesc edukacyjna-sa w wydzielonych miejscach, maja inne oswietlenie, jest zakaz jedzenia, fotografowania i biegania i budowana jest atmosfera szacunku. W takich warunkach jest np. prezentowana najstarsza flaga amerykanska, tak ze od razu czlowiek sie czuje jakby patrzyl na cos Wielkiego (i nie tylko dlatego, ze flaga jest monstrualnie ogromna).

Wszystkim atrakcjom, w tym Kongesowi i cmentarzowi wojskowemu towarzyszy gift shop, w ktorym mozna zakupic wszelkiego rodzaju pamiatki i "materialy edukacyjne". Mozna sie ubrac w amerykanskie symbole, mozna z nich jesc i pic, mozna je przykleic na lodowce albo postawic na kominku. Krawaty, czapki, kubki, koszulki i naszywki juz nie robia na nas wrazenia. Ostatnio rozsmieszyly nas figurki prezydentow (zarowno martwych jak i zyjacych) z ruszajacymi sie glowami:-)

Glowna roznica w sposobie opowiadania o ojczyznie u nas i tutaj lezy chyba w atrakcyjnosci. Amerykanie prezentuja swoj kraj jako atrakcyjny i robia to tez w interesujacy i ciekawy sposob. W Polsce czesciej spotyka sie ogolne znudzenie i ponurosc tak w sposobie przekazu jaki w tresci (Od razu przypomina mi sie ekspresowa wycieczka po Malborku w trakcie ktorej pani wszystkich poganiala i budowala zdania konczace sie, jakze logicznym, sformulowaniem: "rowniez tez").

I jeszcze jedna refleksja, wspolna dla calej Ameryki ale tu po raz kolejny potwierdzona- USA jest Ogromne i wszystko tu maja duze. Przemierzenie glownego narodowego trawnika (The Mall) od Lincoln Memorial do Capitolu zajelo nam godzine. Wczoraj spotkalismy kolo Pentagonu Polaka, z ktorym potem razem zwiedzalismy i szlismy z Arlington, przez Potomak, do jednego z muzeow, w polowie drogi do Capitolu. Zajelo nam to prawie 3 godziny...

piątek, 25 marca 2011

Zdjecia

Dzieki uprzejmosci naszych gospodarzy moglismy zaladowac zdjecia. W galerii California jest troche (na koncu) i reszta w nowym albumie: sekwoje i big sur. Piersza czesc, czyli dokonczenie galerii California polecamy waszej uwadze w calosci. Galeria o Big surze jest nieco monotonna i przydluga (choc piekna) wiec zachecamy was do ogladania co ktoregos zdjecia...

środa, 23 marca 2011

Niepelnosprawni w Ameryce

Chwila czasu sklania mnie do podzielenia sie kolejna obserwacja.

USA jest krajem bardo przyjaznym niepelnosparwnym. Zanim zobaczylam jak to wyglada tutaj myslalam ze w Polsce nie jest zle pod tym wzgledem- co prawda slyszalam od czasu do czasu narzekania i wypunktowywanie utrudnien ale tez spotykalam czesto (jak mi sie wydawalo) podjazdy, windy i inne ulatwienia. Teraz widze jak bardzo sie mylilam.

Tu podjazdy i windy sa wlasciwie w kazdym budynku uzytecznosci publicznej- w hotelach, restauracjach, kawiarniach, informacjach turystycznych, lotniskach i dworcach, muzeach, urzedach, disneylandzie, nawet parkach narodowych! Co wiecej zwykle nie jest to tylko podjazd ale tez wszystko inne co umozliwia niepelnosprawnym pelne kozystanie z budynkow i zapewnia samodzielnosc. Np. Drzwi otwierane klamka maja specjalny przycisk dla niepelnosprawnych, ktory otwiera dla nich drzwi albo w restauracjach sa wieksze i nizsze stoliki. Ulatwienia sa tez w lazienkach. Wlasciwie nie zdaza sie zeby nie bylo toalety dla niepelnosprawnych. Nawet toi toiki na srodku pustyni mialy dodatkowe miejsce, podjazd i porecz. W kadym hostelu, kazdej restauracji jest toaleta dla niepelnosprawnych. W hostelach najczesciej jest tez dla nich specjalny, wiekszy prysznic.

Poza tymi usprawnieniami infrastrukturalnymi, w pomoc niepelnosprawnym zaangazowane sa tez zasoby ludzkie. W wielu miejscach zatrudnieni sa specjalni pomocnicy ale wlasciwie wszelcy uslugodawcy sa zawsze gotowi pomoc - np. w autobusach komunikacji miejskiej nie tylko jest zawsze miejsce i podjazd dla wozkow ale tez kierowca zawsze sluzy pomoca. na widok niepelnosprawnego opuszcza podjazd, wstaje i sklada siedzenia, tak zeby wozek mogl wjechac, a potem pomaga go przypiac pasami. W muzeach i innych publicznych miejscach jesli np.winda wymaga obslugi zawsze na miejscu czuwa pracownik gotowy we wszystkim pomagac.
Rzuca sie w oczy tez nastawienie zwyklych, pelnosprawnych ludzi - za kazdym razem kiedy na horyzoncie pojawia sie ktos na wozku, wszyscy grzecznie ustepuja mu miejsca i cierpliwie czekaja az procedura jego wjazdu sie zakonczy.

Jesli chodzi o samych niepelnosprawnych, to to co nam sie pierwsze rzucilo w oczy, to ich nowoczesne wyposazenie. Czlowieka na wozku inwalidzkim poruszanym mechanicznie ze swieca szukac. Widzielismy zaledwie kilka takich staromodnych egzemplarzy ;-). Standardem sa wozki elektryczne o roznych rozmiarach i klasie. Nawet bezdomni czesto poruszaja sie na elektrycznych wozeczkach.
Kolejna rzecz - na ulicach widac duzo wiecej niepelnosprwnych niz u nas. Mysle ze nie wynika to z tego ze jest tu wiecej niepelnosprawnych tyko raczej z faktu, ze w Polsce nie bardzo maja mozliwosci poruszac sie po miescie wiec po prostu nie wychodza. Tu moga funkcjonowac normalnie, wiec funkcjonuja.

Nie tylko niepelnosprawni ruchowo maja sie tu dobrze. Zauwazylismy, ze bardzo rozpowszechnione sa tu aparaty sluchowe. I to nie tylko takie poglasniajace, jakich czesto uzywaja staruszkowie, ale tez takie z rurka do srodka ucha. W kilku miejscach spotkalismy osoby z takimi aparatami, normalnie pracujace i funkcjonujace w zyciu spolecznym. Np. Jeden ze straznikow w parku Yosemite mial wewnetrzne aparaty w obu uszach i normalnie oprowadzal wycieczki po parku! Nie mam 100% pewnosci ale jestem prawie pewna, ze byl po prostu nieslyszacy bez tych apartow ale mimo to mogl normalnie funkcjonowac. Jedyne co go odroznialo to ze mial rurki w uszach i troche seplenil, no i jak ktos z grupy chcial zadac pytanie to musial podejsc blizej.

wtorek, 22 marca 2011

19-21.03 kalifornia road trip

Zgodnie z zalozeniami w piatek 18 wypozyczylismy samochod w San Francisco. Ponownie nam sie posczescilo i dostalismy tzw. upgrade czyli samochod o klase lepszy niz zarezerwowalismy. Pierwszy raz przyszlo nam prowadzic prawdziwie amerykanski woz,od razu ochrzczony przez nas "barankiem". Przezwisko wzielo sie z logo marki Dodge (barani leb) ktorej reprezentant stal sie naszym srodkiem komunikacji na wybrzezu Kaliforni. Baranek jest duzy i czarny, silnik ma moc niebywala. Jest to po prostu potezny woz.

Juz gdy opuszczlismy San Francisco pogogda nie zachecala do zwiedzania czegokolwiek, lalo bowiem rowno. Pomimo tego zdecydowalismy sie kontynulowac zgodnie z planem. I tak w potokach deszczu dotarlismy do hostelu w Santa Cruz, skad nastepnego dnia, rowniez w nieustajacej ulewie udalismy sie do parku stanowego Big Basin zobaczyc slynne na caly swiat sekwoje. Park byl zaiste bardzo piekny a sekwoje siegaly nieba, jednakze lalo tak srogo, ze dosc predko zostalismy stamtad zmyci. Dalej droga zaprowadzila nas do Monterey, czyli miejscowosci z ktorej zaczyna sie widokowa czesc autostrady stanowej nr. 1 oraz legendarny Big Sur...

Juz po drodze poznalismy straszne wiesci - jedyne 12 mil za Monterey na poludnie lawina zmiotla mostek czyniac autrostrade zupelnie nieprzejezdna dla ruchu samochodowego... Nazsze plany trzeba bylo wiec dostosowac do przytlaczajacej rzeczywistosci - sciany deszczu z nieba i nieprzejezdnej drogi. Sprawdzilismy, ze jest alternatywna droga przez gory, wiodaca srodkiem lokalnego poligonu wojskowego. Droga okazala sie prowadzic przez bardzo piekne tereny - doliny pelne winnego rosla, zielone wzgorza na ktorych leniwie pasly sie krowy, debowe zagajniki pokryte jakas lokalna odmiana spanish mossu... Bogactwo kolorow i ich intensywnosc uatrakcyjnily deszczowa podroz. Baza wojskowa okazala sie przejezdna, jednakze lokalne oprzyzadowanie, zapewne antyszpiegowskie, zabilo nasz gps i zasieg komorki. Po drodze minelismy amerykanski czolg wesolo wycelowany w droge i wojskowe zabudowania. Baza znajdowala sie w przepieknym gorzystym terenie, ktory wygladal na wydarty z rezerwatu. Bylo tam po prostu pieknie. Dalej droga prowadzila w doliny. Byla bardzo waska i nie rzadko przysypana glazami odrywajacymi sie z urwisk. Jechalismy z dusza na ramieniu, kretymi i stromymi serpentynami caly czas obawiajac sie, ze ktos nadjedzie z naprzeciwka... Pogoda oczywiscie robila sie coraz gorsza, do tego stopnia, ze gdy wreszcie dojechalismy do slynnej drogi nr 1 deszcz i mgla uniemozliwialy zobaczenie czegokolwiek. Noc spedzilismy w uroczym hostelu w miejscowosci Cambria, na poludniowym koncu Big Suru.

Szczesliwie nastepny dzien przyniosl poprawe pogody i z nowa nadzieja ruszylismy z powrotem na droge 1 podziwiac legendarne widoki. Bylo warto. Nie wiem czy kiedykolwiek widzielismy piekniejsze miejsce. Dla potomnosci pstrykalismy tam setki zdjec, ktore zapewne opublikujemy na Picasie w calosci bo nie bedziemy mieli serca wyrzucac... Od razu ostrzegamy - jesli nie chcecie ogladajac te zdjecia umrzec z nudow, przeskakujcie do co piatego zdjecia. Co innego widziec cos na zywo, a co innego ogladac zdjecia.

Poza ogolnymi przepieknymi widokami na osobna notke zasluguje plaza tzw. Sloni Morskich, czyli odmiany fok. Byl to odcinek plazy ze zorganizowanymi punktami widokowymi dla turystow, na ktorym lezaly sobie setki przezabawnych zwierzakow jakimi bez watpienia sa owe morskie slonie. Mielismy wrazenie, ze glownie zajmuja sie wylegiwaniem sie, drapaniem sie po tlustych brzuchach i donosnym szczekaniem. byly tak smieszne i jednoczesnoe sympatyczne i urocze, ze doslownie nie moglismy sie napatrzec. zdjec tez narobilismy milion chociaz to co najzabawniejsze, czyli sposob poruszania sie, pewnie nie bedzie dobrze widoczny.

Na trasie znajdowal sie takze zamek Hearsta, ojca amerykanskih tabloidow, jednakze postanowilismy go sobie odpuscic, celem dokladniejszej eksploracji Big Sur.

Zamiast tego pojechalismy do biblioteki Millera, pisarza amerykansckiego ktory mieszkal jakis czas w domku na Big Surze i rozslawil ta piekna okolice w swoich ksiazkach.

poniedziałek, 21 marca 2011

18-20.03 w deszczowej drodze.

w piatek w wypozyczonym samochodzie ruszylismy na poludnie. plany mielismy epickie- zobaczyc park big basin z sekwojami a potem big sur- slynne z monumentalnuch widokow i nieporownywalne z niczym skaliste wybrzeze kalifornii. niestety padal deszcz wiec plan spalil a raczej splynol z panewki... do tego zapadl sie jeden most po drodze i big sur zamknieto.... opis tego jak pokonalismy te przeszkody w nastepnym odcinku.

13-18. san francisco

5 dni spedzilismy w slynnym san francisco. 3 dni spedzilismy u Codiego w Oakland i jego wspollokatora Rayana, ktory byl programista w yahoo (glownej konkurencji google). Rayan byl na chorobowym, a wlasciwe na zwolnieniu z powodu niepelnosprawnosci bo mial maly wypadek, ktorego skutkiem byl czesciowy paraliz dloni. normalnie mu to w zyciu nie bardzo przeszkadzalo ale w zyciu zawodowym programisty.... takze mial duzo wolnego czasu i ciagle cwiczyl reke ;)
Z Ryanem spedzilismy potem jeszcze jeden dzien na gorskim spacerze, na ktory nas zawiozl. widoki byly super i tez dobrze sie gadalo, tak ze dzien byl udany. Poza spacerem po drugiej stronie Golden Gate zaliczylismy wycieczke po Alkatraz (swietnie przygotowany audioprzewodnik tworzacy prawdziwie wiezienna atmosfere), wizyte w dzielnicy hipisow, muzeum beatnikow, chinatown, spacer po centrum ze starymi i nowymi wiezowcami, duzy park i cos w rodzaju muzemu historii naturalnej w ktorym schowalismy sie przed deszczem. ogolnie mielismy troche pecha z pogoda bo przez polowe naszego pobytu w SF padalo... mimo to zgodnie twierdzimy ze miasto jest piekne i bardzo ciekawe. jest takie jak amerykanskie miasto powinno byc-wiezowce bogate, fantazyjnie zdobione i reprezentujace ponad 100letni dobrobyt a na ulicach mnostwo bezdomnych.

wtorek, 15 marca 2011

niedziela, 13 marca 2011

9-12.03 Yosemite

Zdjecia w galerii Yosemite National Park mowia wszystko co powinno byc powiedziane :). W celach reporterskich dodam tylko tyle, ze przeszlismy w ciagu tych 4 dni wszystkie szlaki z doliny, ktore byly otwarte, w tym dwa pod gore :). Niestety na obu musielismy w pewnym momencie zawrocic, bo zapadalismy sie w sniegu po kolana albo pas i droga stawala sie nie do zniesienia. nie mowiac juz o tym, ze niebezpieczna.
Udalo nam sie zobaczyc sporo przykladow typowej lokalnej fauny - jak gdyby nigdy nic spacerowaly obok nas mulaki (rodzaj sarny) i cale zastepy slicznych szarych wiewiorek. Spotkalismy tez kilka ladnych ptaszkow, rysia oraz niezwykle drzewa.
Z obserwacji nieprzyrodniczych nalezy odnotowac po raz kolejny doskonala organizacje i infrastrukture - mapki, tablice informacyjne, wyraznie wyznaczone szlaki, czeste toalety itp. Poza tym swietna instytucja straznikow, sluzacych pomoca i stale dostepnych. wzielismy udzial w organizowanych przez park tzw. Ranger Walkach, czyli spacerach ze straznikiem, podczas ktorych straznik opowiada o jakims aspekcie parku - bylismy na spacerze geologicznym, spacerze o dzikiej naturze w parku i o "zimowej ekologii" czyli o przystosowaniach przyrody do przetrwania zimy.
Park zima, dla osob bez samochodu oferue atrakcje na 3-4 dni. Gdybysmy mieli samochod, albo uprawiali wspinaczke moglibysmy tam spedzic co najmniej 10 dni stale robiac co innego. Gdybysmy przyjechali latem, mielibysmy zajecie na Bog wie jak dlugo :)

zdjecia w galerii po prawej :)
Najwieksze wrazenie robily oczywiscie zapieraace dech w piersiach widoki monumentalnych, olbrzymich scian skalnych.

środa, 9 marca 2011

9.03 Yosemite National Park

Wczoraj zakwaterowalismy sie w fajnym hostelu w miejscowosci Midpine, niedaleko (jak na tutejsze standardy) parku Yosemite. Dzis wyruszylismy do parku. dojazd autobusem jest dlugi ale w sumie wygodny.
Park jest dosc duzy, chociaz jego glowna i najlepsza czesc jest skoncentrowana dookola kilku kilometrowej doliny. w srodku plynie rzeczka a po obu stronach znajduja sie monumentalne, wysokie na ponad kilometr granitowe sciany z ktorych splywaja wodospady.
Dzis przeszlismy kilka krotkich szlakow w dolinie. podziwialismy od dolu te niewiarygodne pionowe skaly. Jutro moze pojdziemy wyzej chociaz na sama gore nie da sie wejsc bo szlaki sa zamkniete z powodu sniegu.

wtorek, 8 marca 2011

pustynia

Na pustyni bylo super. W piatek, kiedy po dwugodzinnej jezdzie autobusem miejskim udalo nam sie wypozyczyc samochod i wydostac z miasta, zaczela sie nasza pustynna przygoda. Najpierw byly swietne gorskie widoki po drodze, potem mijalismy olbrzymie pole wiatrakow pradotworczych, potem jechalismy przez suchy, piaskowo-skalisty teren porosniety kepkami suchych i bladych roslin a na koncu trafilismy do miejscowosci o wszystko mowiacej nazwie Pioneertown (Miasto Pionierow). Rozejrzelismy sie po centrum a usmiech nie schodzil nam z ust [Tu spojrzcie na zdjecia z miasta].
Nastepnie szukalismy domu naszego gospodarza, a wlasciwie dostepu do internetu bo (kamilowym sposobem) jego adres mielismy w internecie;-).
jak juz znalezlismy adres i dom zastalismy otwarte drzwi i karteczke powitalna.
Mieszkalismy u Tilla i jego dziewczyny Myry przez trzy dni. Till byl bardzo gadatliwy i stale z nami gadal. Poza tym byl bardzo zabawny, robil smieszne miny i kazda historie opowiadal w pierwszej osobie i stale wstawial dialogi (zamiast sprobowac mowy zaleznej). Oboje byli bardzo goscinni i chcieli nam wszystko dawac i czesto nas karmil za co jestesmy mu wdzieczni. zasypywal nas tez pomyslami na spedzenie czasu w okolicy. Till pracowal jako cos w rozaju projektanta chyba szyldow i reklam. mial fajny ladnie urzadzony dom w calkowicie nierealnym miasteczku na pustyni i mial doac mieszkania w nim. wspominal czesto ze chcialby sie stad wyniesc ale nie ma dosc kasy i poza tym ma tu obowiazki w postaci firmy i ma tu dom. mowil ze chcialby sie przenoesc do niemieci ze moze mu sie to uda bo ma tam przodkow i moze sie starac o paszport.
w sobote zajechalismy do parku narodowego joshua tree nazwanego tak od charakterystycznych drzew rosnacych na jego obszarze. park byl tak egzotyczny ze az nie wem co napisac. przede wszystkim jest ogromny (jak wzszystko tutaj) i niejednolity.
pierwsza rzecza jako zobaczylismy (po gift shopie i visitors center) byl szlak do oazy. szlo sie po lagodnych wzgorzach porosnietych kaktusami i kepkami calkowicie nieznanych mi roslin. niebo bylo blekitne a ziemia zolto bezowa z licznymi skalami. po ok. 45min doszlismy do palmowego zagajnika. wszystko widoczne na zdjeciach.
kolejmym przystankiem byla skalna czaszka i otaczajaca ja duza wyspa skal wynurzajaca sie ze swoistego rzadkiego lasu drzewek joshua. potem weszlismy na gore zbudowana z nieco innego rodzaju skal i porosnieta troche inna roslinnoscia. widok z tek gory byl czyms calkowicie niezwyklym. do tej pory z wierzcholka gory widywalismy tylko... inne gory albo ewentualmie mala dolinke otoczona gorami. tu, z gory bylo widac bezkresna pustynie i wystajace z niej gdzie nie gdzie kolonie skal. w oddali majaczyly pasma gorskie, tak samo zoltobezowe jak pustynia. ten bezkres i ogrom ogladanej przez nas przestrzeni robil najwieksze wrazenie.
na zachod slonca zajechalismy na punkt widokowy na zboczu pasma gorskiego z widokiem na styk plyt kontymentalnych i wysokie gory odpowiedzalne za pustynny klimat oglladanej przez nas przyrody. potem udalo nam sie faktycznie zobaczyc jak chmury deszczowe znad oceanu sa zatrzymywane na szczytach. przez to w dolinie i gorach za nia prawie nigdy nie pada.
powrot przez park po zachodzie slanca przyspozyl nam jeszcze nowych wrazen. jechalismy przez joshuowy las i drzewa, a raczej ich ciemne kontury na tle kolorowego nieba wygladaly jak potwory wyciagajace ku nam swe powykrecane rece...

w niedziele wjechalismy kolejka na jedna z tych zatrzymujacych deszcz gor. bylismy na wysokosci prawie 3000m i stajac w sniegu podziwialismy niczym niezaklucony widok na rozciagajaca sie 2km nizej pustynie. sam wjazd juz byl emocjonujacy bo jechalo sie prawie pionowo w gore w wiszacej na linach gondoli. maniuch ciezko przezyl to podroz a ja nie moglam sie napatrzec na oddalajaca sie z kazda sekunda ziemie. na gorze przeszlizmy sie kasalek szlakiem ale po
pierwszym punkcie widokowym sie wycofalismy bo zapadalismy sie w sniegu do kolan albo i dalej a maniuchowi, ktory szedl w niewodoodpornych fivefingersach, bylo zimno w stopy.
Po obiedzie chciemismy przejsc jeszcze szlkiem w dolinie ale zrobilo sie pozno i poza tym wstep byl drogi wiec zadowololismy sie widokiem oazowego miasta Palm Springs z parkingu. Zamiast kanionu zwiedzilismy wiec miasto, ktore bylo cale pokryte palmami i zadbane.
Wieczorem trafilismy na impreze w domu kolegi Tilla. znowu zostalismy nakarmieni i napojeni ale co wiecej mielismy okazje zwiedzic od srodka luksusowe amerykanskie osiedle. Dom, jak mowil gospodarz, maly, mial co najmniej 3 pokoje, dwie lazienki, pomieszczenie przy ogrodzie z przeszklonymi scianami i duzy korytarz. Do tego kawal ogrodu a za nim, wspolny dla kilkunastu domow basen i jakuzi. James (gospodarz) byl przykladem czlowieka rozsadnego i dobrze naszym zdaniem gospodarujacego pieniedzmi. W domu czesto przyjmowal gosci, z kumplami produkowal piwo i relaksowal sie w jakuzi a w wolnych chwilach, ktore sobie czesto organizowal, podrozowal po swiecie. Byl przy tym bystry i fajnie sie z nim gadalo.
I tak zakonczyla sie nasza pustynna przygoda. Poniedzialek uplynal nam glownie na podrozy do LA. tym razem przejazd przez pustynie byl bardziej stresujacy niz fajny no w dolinie wialy bardzo silne wiatry i niebezpiecznie rzucaly nami po jezdni. Po drodze zdazylismy zrobic tylko krotki przystanek po deszczowej stronie gor, nad jeziorem.
Dzis tez caly dzien zejdzie nam na przeprowadzke. wlasnie jestesmy w pociagu do kolejnego parku narodowego-tym razem jedziemy w gory Yosemite.

niedziela, 6 marca 2011

3.03 Malibu z Chrisem

Przenieslismy sie do Malibu, do mieszkania niejakiego Chrisa. Samo Malibu bylo fajne (kolejna miejscowosc bogatych) ale Chris i to co nam pokazal bylo jeszcze lepsze.
Jak tylko tam dotarlismy i zapoznalismy sie z nim troche - jest wesolym panem po 50 wlasnie otwierajacym swoja nowa firme. Zajmuje sie organizowaniem zajec dla mlodziezy o uzaleznieniach. Z poprzedniej firmy/organizacji w ktorej pracowal w tym charakterze odszedl, bo nie podobala mu sie nowa filozofia firmy i wieksze nastawienie na zysk :) i teraz zaklada swoja organizacje non-profit w ktorej bedzie pracowal :)

Po krotkim relaksie z Chrisem pojechalismy z nim pozwiedzac okolice (zaproponowal nam, ze pokaze nam ciekawsze okolice). Zabral nas na najladniejsza plaze jaka dotad widzielismy:
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580071649199170594
Swietne tam byly nie tylko skaly i fale rozbijajace sie wprost o kamienie ale tez zyjatka i kolory i w ogole wszystko.

Potem pojechalismy na inna, juz nie taka ladna plaze, ktora miala inne uroki w postaci rzadkich roslin i nieco innej bodowy geologicznej:
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580073802370393346
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580075147043761042
potem Chris zabral nas w jeszcze kilka innych miejsc a na koniec dnia zaproponowal przejazdzke na motorze. Zdjec z tego nie mamy, a szkoda, bo widoki byly chyba jeszcze bardziej zapierajace dech. Malibu jest miejscowoscia plazowa, ale zaraz za droga biegnaca wzdluz brzegu zaczynaja sie gory. Motorowa przejazdzka byla wiec gorska i piekna :) Sama jazda motorem tez byla emocjonujaca - zalety roweru jesli chodzi o bliskosc z przyroda i samochodu jesli chodzi o szybkosc i brak zmeczenia :) Dla mnie tez jednak byly wazne wady w postaci halasu i wiatru... Tak czy siak, widoki byly niepodwazalnie cudowne :)

1.03 Parki Stanowe na wybrzezu Pacyfiku

Kolejny dzien byl bardzo mily, glownie za sprawa naszego niezrownanego szczescia a moze raczej niezrownanej zyczliwosci  i otwartosci Amerykanow. CHcielismy pojechac do parkow stanowych, zeby dla odmiany zobczyc troche przyrody a nie tylko miasto. Jedyny park do ktorego udalo sie dojechac autobusem byl stosunkowo maly i niezbyt ciekawy. Nie wiedzielismy jeszcze o tym gdy weszlismy na jeden z punktow widokowych, na ktorym zagadal do nas jeden Amerykanin :) Rozmowa sie wywiazala na tyle ciekawa, ze zrobilismy razem z nim reszte szlaku i po jakis 45min wspolnego spacerowania, kiedy znalezlismy sie znow przy wejsciu (tak, par byl maly) nasz nowy przyjaciel zaproponowal, ze podwiezie nas do kolejnego parku, skoro i my i on chcemy go zobczyc :)
Po drodze zrobil sie czas na obiad, wiec zajechalismy do jakiejs jadlodajni i... zostal nam kupiony lunch :) :) Nie wiem czy to nasz urok menela, czy po prostu goscinnosc lokalsow, w kazdym razie juz drugi raz nas spotkal nieoczekiwany darmowy obiad :)
Potem pojechalismy do pieknego parku Topanga, gdzie zrobilismy krotki szlak. Widoki byly super!
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580067182351292850
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580067576109205218

Rozmowa tez byla bardzo fajne. Dowiedzielismy miedzy innymi troche o wyzszosci pracy dla rzadu nad praca w sektorze przywatnym i poznalismy kolejna osobe, ktora w wieku 50+ nie czuje sie bynajmniej stara, ale wrecz przeciwnie - mysli jak by to rozwinac/zaczac nowa kariere.

28.02 Hollywood

28.02, dzien po wreczeniu oskarow zwiedzilismy "dzielnice bogatych" w LA. Bylismy w Hollywood, Beverly Hills i Santa Monica (ktora dalej eksplorowalismy 2.03). Samo Hollywood nie zrobilo na nas wielkiego wrazenia, moze dlatego, ze nie bylo tak turystycznie wyeksponowane jak wczesniejsze atrakcje, ktroe zwiedzalismy. Hollywood to wlasciwie ulica, jednal z MILIONOW ulic w OLBRZYMIM Los Angeles i poza tym, ze w chodnik sa wmurowane czerwone gwiazdy z nazwiskami znanych ludzi - niczym specjalnym sie nie wyroznia. Dookola slynnego 'walk of fame' toczy sie normalne zycie, ludzie spiesza sie d pracy, sa normalne sklepy i punkty uslugowe - jak wszedzie. Miedzy tym sa powciskane wszedobylskie gift shopy i na rogach stoja nagabywacze, zapraszajacy (w sposob dosc nahalny) do zakupienia wycieczki z przewodnikiem po lokalnych atrakcjach, jakimi sa domy znanych i bogatych :)
Poszlajalismy sie wiec jak zwykle i poogladalismy sobie okolice. Nieco ciekawszy wydal mi sie zakatek, w ktorym znani aktorzy odciskaja swoje dlonie i stopy (a czesem tez inne czesci ciala) w betonie.
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580062214599368130

Beverly Hills bylo za to tak czyste i bogate, ze az sie dziwnie czulsimy :) Bylo tam super butikowo i tak bialo-bogato, ze az razilo w oczy :) Postanowilam sie wiec troche polansowac :)
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580065786961003490

Santa monica byla pomiedzy tymi ekstremami - widac ze bogato ale nie az tak, zeby nam bylo glupio :)
Mieli zabawne fontanny;
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580069434152404146

czwartek, 3 marca 2011

Venice

Nastepnego dnia przenieslismy sie do Venice - dzielnicy nad morzem. Spedzilismy tam 4 dni w hostelu. Venice to bardzo kalifornijska miejscowosc - jest deptak - taki jak wszystkie inne deptaki na swiecie, moze z wyjatkiem naganiaczy do marihuanowych doktorow :) i kilku innych fajnych rzeczy https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580059810544704322. i milion kawiarni, sporo zebrakow, grajkow i innych naciagaczy no i turysci. To co jest troche inne to tlumy biegaczy przemierzajacych plaze i deskorolkowcy.
Plaze zwiedzilismy dokladniej w srode (2.03), kiedy wybralismy sie piechota do Santa Monica. Fajne byly instalacje dla ludnosci. Przez kilka kilometrow ciagnie sie cos w rodzaju parku sportowego z roznymi drazkami, hustawkami, obreczami i innymi sprzetami na ktorych mozna cwiczyc. jest tez duzy skate park, na ktorym roklowcy i deskorolkowcy zawziecie trenuja. https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580060241087754450
Plaza tez byla fajna. Spotkalismy kilka rodzajow zyjacych stworzen, ktorych wczesniej nie widzielismy. np. dlugodziobe ptaki wydlubujace mieczaki ze skorupek:
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580068188761337186
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580071323395213746

26.02 Los Angeles - meksykanskie miasto

Los Angeles jest OGROMNE. Mieszka w nim (jesli liczyc ciagnace sie w nieskaczonosc przedmiescia) ponad 15mln ludzi. Nie dziwota wiec, ze mozna znalezc rozne dzielnice, ktore bardzo sie od siebie roznia. Downtown, czyli centrum, jest meksykanskie. Praktycznie nie bylo tam bialych (co nas zaskoczylo, bo to jednak centrum biznesowe), bylo malo azjatow i malo czarnych. Na ulicach byl po prostu tlum Meksykanow. Co wiecej nie tylko ludzie, ale i sklepy i asortyment byly meksykanskie. Wrecz trudno bylo uslyszec angielski (prawie jak w Miami), menu w restauracjach bylo tylko po hiszpansku, reklamy po hiszpansku...
https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580058180534684834
Najlepsze co widzielismy w sklepach to suknie urodzinowe. Na poczatku myslelismy, ze to moze jakies karnawalowe, albo kostiumy do filmow, ale cos za duzo tego spotykalismy. Suknie wygladaly jak szyte wedlug mody z XIX wieku - ogromne, kolorowe, z milionem zaszewek, falban i innych ozdob, ktorych nazw nie znam. Do tego nie byly (na ogol) tandetne - byly ladne i tak bardzo z przepychem jak to tylko mozliwe. Byly nawet bogatsze niz suknie slubne. Przy kolejnym sklepie pelnym tych sukien nie wytrzymalam i zapytalam sklepowa do czego oni ich uzywaja - i dostalam odpowiedz - do swietowania urodzin! Robia sobie takie cos w rodzaju imprezy jak na wesele, z glowna postacia w szykownej wielkiej sukni na urodziny, np. 16, 18, 25... ale byly tez wersje mini, dla dzieci, wiec wyprawiaja tak tez 5, 7, 10 urodziny...
Poza ludzmi i ich zwyczajami obserwowalismy samo miasto. Jest bardzo ciekawie zorganizowane - jest podzielone na dystrykty - osobna okolica z ciuchami (fashion district) gdzie znajduje sie ogromna ilosc sklepow czy raczej straganow z ciuchami i nie ma nic innego (poza tlumami meksykanow). Obok jest dystrykt z kwiatami i sa tam tylko kwiaty, obok z zabawkami itd. Dzieki temu ludzie, ktorzy chca kupic ciuchy, a nie kwiaty nie musza przechodzic obok sklepow z kwiatami i robic sztucznego tlumu! Czy to nie genialne?
Stragany z ciuchami zasluguja jeszcze na dwie uwagi: 1. wygladaly jak u nas jak stragany na targowisku - nie byly to bynajmniej butiki, tylko wlasnie takie zawalone ciuchami stragany. Mimo to sprzedawane byly tam markowe ciuchy a nie jakies chinskie badziewie. Druga uwaga jest taka, ze spodnie byly eksponowane na manekinach obcietych w pasie i ... uwaga - ustawionych tylem! tak, ze przechodzien widzial rzad manekinowych posladkow, z posrod ktorch mogl sobie wybrac cos na wlasna pupe :) bardzo mnie to rozbawilo.https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580058675205890898

Poza organizacja miasta w dystrykty wg branzy sklepow byla tez organizacja wg etnicznego pochodzenia mieszkancow. Mijalismy wiec nie tylko Chinatown, ale tez Male Tokio, Mala Etiopie, Mala Tajlandie, Mala Armenie itd :)

Mielismy tez okazje zobaczyc kilka calkiem ladnych zabytkow architektonicznych. Najstarsze byly z czasow osadnictwa hiszpanskiego i te nie byly zbyt ladne ale byly tez fajne XIX wieczne drapacze chmur z pieknymi zdobieniami. Najlepszy (i najslynniejszy) jest Bradbury  (http://en.wikipedia.org/wiki/Bradbury_Building) ze starymi schodami i windami https://picasaweb.google.com/maaniuch/California#5580057768984478290, ktory ku naszemu zdziwieniu zostal uzyty jako scenografia w Blade Runnerze (Lowcy Androidow). Budynki byly fajne i widac bylo, ze nie sa takie nowe jak w Miami wiec zadumalismy sie nad brakiem wojen niszczacych amerykanskie miasta i podziwialismy jak to sie kiedys ludziom chcialo :). Chyba tyle na dzis :)

środa, 2 marca 2011

Kalifornia ponad wszystko (23-25.02)

Udalo sie, jestesmy w Kalifornii.
Zakwaterowalismy sie u Willa - kalifornijskiego studenta wypisz wymaluj. Will spelnia wszystkie studenckie stereotypy. jest mlody, mieszka w dziupli tuz obok uczelni, ma balagan, gotuje wode w teflonowym rondlu bo nie ma czajnika, ma za to laptopa z calkiem dobrymi glosnikami i gitare. Ma troche za dlugie wlosy i mlodziezowe ciuszki ale nie ma nic przeciwdeszczowego. Do szkoly dojezdza na deskorolce i nosi ze soba super studencki podarty z lekka zeszyt. W domu ma troche warzyw, ktore gotuje (jest wegeterianinem) ale raczej rzucaja sie w oczy (poza balaganem) przyprawy i szkocka oraz syrop klonowy. Wydaje sie byc troche zagubiony w rzeczywistosci, czesto sie zamysla i ma troche nieobecny wzrok. Chociaz to pewnie dlatego, ze duzo pali...
No wlasnie. W Kaliforni marihuana jest zasadniczo nielegalna, chyba, ze jest stosowana w celach leczniczych. Wskazan do stosowania jest co nie miara, wiec kazdy znajdzie cos dla siebie i tak faktycznie sie dzieje. Lekarze w zamian za odpowiednia kwote i zapewnienie, ze ma sie przewlekly bol np. glowy, wydaja specjalne medical card zezwalajace na zakup, posiadanie, transportowanie i hodowanie marihuany. Dowiedzielismy sie, ze taka przyjemnosc kosztuje 25$ za miesieczne pozwolenie na palenie a ok. 60-70 za roczna licencje. Zezwala ona na kupowanie, sporzywanie i hodowanie do 18 roslin! Lista wskazan medycznych obejmuje np. nudnosci i wymioty, nuzliwosc miesni (miastenia gravis), niektore zaburzenia psychiczne, raka, AIDS, WZW typu C, astme, jaskre, bezsennosc, przwelekle bole plecow i glowy,  depresje i leki (strach, nie lekartwa - nie mam tu polskich znakow) bolesne menstruacje... (zobacz tez tu: http://www.medicalcannabis.com/Indications-for-Use/indications-for-use). Will, u ktorego spalismy powiedzial, ze on sam sobie takiej karty nie zalatwil, ale jego dealer kupil trawe calkowicie legalnie :) Nasz gospodarz palil ja moze nie jak papierosy, bo nie co godzina, ale kilka razy dziennie. No i byl jakis taki... czesciowo w innym swiecie. O sklepy z medyczna marihiana mozna sie potknac i wszedzie unosi sie charakterystyczny zapaszek. Na glownym deptaku w Venice (w korej obecnie stacjonujemy) spotkalismy nawet nagabywaczy: 'Wstap i odbierz swoja medical card. Najtaniej!!" A potem widzielismy na plazy spory tlumek zlozony z kolorowych i kolorowo ubranych ludzi tanczacych w takt etno-muzyki na kilkadziesiat bebnow i grzechotek owianych marihuanowa mgielka. Ci dopiero wiedzieli o co w zyciu chodzi :)

Mimo tych rewelacji, Kalifornia jak na razie nie zrobila na nas oczekiwanego wrazenia. Pierwszego dnia po przyjezdzie (23.02) nasza glowna refleksja byla taka, ze Los Angeles wyglada po prostu jak miasto. Choc moze i jest to rewelacja, bo poprzednie miasta w ktorych bylismy jednak odroznialy sie na tyle, ze ich miastowatosc i normalnosc nie byla naszym pierwszoplanowym wrazeniem. Tutaj domy nie sa az tak ogromne, ulice sa brudne w normalnym stopniu i stopien upakowania ulic domami jest calkiem jak u nas. Egzotyke widac glownie w ogrodkach bo zamiast europejskich kwiatkow czeste sa tu kaktusy i mandarynki.

Wobec tych obserwacji nastepnego dnia pojechalismy miejskim autobusem w gory. Los Angeles jest ogromne - aglomeracje zamieszkuje ok. 15mln ludzi i z jednego konca na drugi jest ok. 70km. My bylismy zakwaterowani w polnocnej czesci, w Eagle Rock wiec na polnocny skraj, gdzie zaczynaja sie gory jechalo sie zaledwie 2h :). Zrobilismy sobie calkiem ladny gorski spacerek z widokiem na metropolie. Zdjecia beda jak znajdzaiemy kabelek od aparatu :)

kolejny dzien 25.02 byl bardziej emocjonujacy. Wybralismy sie do chinatown. Chinatown bylo jak z filmu :) Nie dosc, ze dozo Chinczykow to jeszcze pelno lampionow i innych ornamentow, dziwaczne sklepiki i mroczne zaulki :). Napisy byly po chinsku i ludzie mowili po chinsku.
Na ulicach, w roznych charakterystycznych miejscach byly tablice opisujace historie chinskiej dzielnicy i jej mieszkancow. Bylo to bardzo ciekawe i czesto ilustrowane zdjeciami, takze zwiedzalo sie wlasciwie jak porzadne muzeum. Najciekawsze jednak byly wnetrza sklepow. Niestety nie mozna bylo robic zdjec w srodku (!!! tez cos!!!) wiec nie moge nic pokazac, ale wierzcie mi, ze bylo to niesamowite. W kilku sklepach byly np. takie ogromne beczki pelne suszonych korzeni zen-szenia (z z kropka i n z kreska oczywiscie). Kosztowaly 200-300$za funt i byly przechowywane w beczkach! Co wiecej byly tam rozne rodzaje zen szenia - wieksze, mniejsze, rozne odmiany itd. U nas w ogole samego ziola nie widzialam, a tam - do wyboru do koloru. Zreszta nie tylko zen-szen byl tam do kupienia, sklepy byly po prostu pelne najbardziej egzotycznych ziol i surowcow. Cos niesamowitego. Weszlismy tez do apteki, w ktorej stary Chinczyk z Chinka przygotowywali chinskie mieszanki ziol, jak mnieniemam leczace choroby na ktore zachodnia medycyna nic nie moze poradzic :). Uzywali do tego recznych, bambusowych wag, a ziola byly calkowicie egzotyczne. Swietny widok. Poza ziolami spotkalismy tez cale stosy innych rzeczy, np. suszona noga jelenia z kopytem. albo suszony morski ogorek czyli sea cucamber, po polsku strzykwa: http://pl.wikipedia.org/wiki/Strzykwy. Suszone bylo tam z reszta wszystko - pecherze ryb, rozne zwierzaki, rosliny i owoce morza. Wiekszosc nazw nic nam nie mowila, wiec nawet trudno powtorzyc. W kazdym razie wrazenia niezapomniane. Najciekawsze chyba to, jak bardzo izolowany pozostaje ten chinski swiat. Zachodnia medycyna zaadoptowala raptem kilka ziolek tradycyjnie chinskich a teraz dowiedzialam sie, ze to co znam to zaledwie wierzcholek gory lodowej. Tak samo z kazda inna dziedzina - ciuchy, porcelana, ozdoby, jedzenie - okazuje sie, ze znamy tylko kilka przykladow z ogromnego bogactwa, jakie oferuje chinska kultura i do tego, zeby to bogactwo znalezc nie trzeba wcale jechac do Chin, ale wystarczy przejsc kilka przecznic z centrum Los Angeles! Kilka przecznic i calkowicie zmienia sie kolor skory osob na ulicy, architektura, menu w jadlodajniach i asortyment sklepow. Super!