Zgodnie z zalozeniami w piatek 18 wypozyczylismy samochod w San Francisco. Ponownie nam sie posczescilo i dostalismy tzw. upgrade czyli samochod o klase lepszy niz zarezerwowalismy. Pierwszy raz przyszlo nam prowadzic prawdziwie amerykanski woz,od razu ochrzczony przez nas "barankiem". Przezwisko wzielo sie z logo marki Dodge (barani leb) ktorej reprezentant stal sie naszym srodkiem komunikacji na wybrzezu Kaliforni. Baranek jest duzy i czarny, silnik ma moc niebywala. Jest to po prostu potezny woz.
Juz gdy opuszczlismy San Francisco pogogda nie zachecala do zwiedzania czegokolwiek, lalo bowiem rowno. Pomimo tego zdecydowalismy sie kontynulowac zgodnie z planem. I tak w potokach deszczu dotarlismy do hostelu w Santa Cruz, skad nastepnego dnia, rowniez w nieustajacej ulewie udalismy sie do parku stanowego Big Basin zobaczyc slynne na caly swiat sekwoje. Park byl zaiste bardzo piekny a sekwoje siegaly nieba, jednakze lalo tak srogo, ze dosc predko zostalismy stamtad zmyci. Dalej droga zaprowadzila nas do Monterey, czyli miejscowosci z ktorej zaczyna sie widokowa czesc autostrady stanowej nr. 1 oraz legendarny Big Sur...
Juz po drodze poznalismy straszne wiesci - jedyne 12 mil za Monterey na poludnie lawina zmiotla mostek czyniac autrostrade zupelnie nieprzejezdna dla ruchu samochodowego... Nazsze plany trzeba bylo wiec dostosowac do przytlaczajacej rzeczywistosci - sciany deszczu z nieba i nieprzejezdnej drogi. Sprawdzilismy, ze jest alternatywna droga przez gory, wiodaca srodkiem lokalnego poligonu wojskowego. Droga okazala sie prowadzic przez bardzo piekne tereny - doliny pelne winnego rosla, zielone wzgorza na ktorych leniwie pasly sie krowy, debowe zagajniki pokryte jakas lokalna odmiana spanish mossu... Bogactwo kolorow i ich intensywnosc uatrakcyjnily deszczowa podroz. Baza wojskowa okazala sie przejezdna, jednakze lokalne oprzyzadowanie, zapewne antyszpiegowskie, zabilo nasz gps i zasieg komorki. Po drodze minelismy amerykanski czolg wesolo wycelowany w droge i wojskowe zabudowania. Baza znajdowala sie w przepieknym gorzystym terenie, ktory wygladal na wydarty z rezerwatu. Bylo tam po prostu pieknie. Dalej droga prowadzila w doliny. Byla bardzo waska i nie rzadko przysypana glazami odrywajacymi sie z urwisk. Jechalismy z dusza na ramieniu, kretymi i stromymi serpentynami caly czas obawiajac sie, ze ktos nadjedzie z naprzeciwka... Pogoda oczywiscie robila sie coraz gorsza, do tego stopnia, ze gdy wreszcie dojechalismy do slynnej drogi nr 1 deszcz i mgla uniemozliwialy zobaczenie czegokolwiek. Noc spedzilismy w uroczym hostelu w miejscowosci Cambria, na poludniowym koncu Big Suru.
Szczesliwie nastepny dzien przyniosl poprawe pogody i z nowa nadzieja ruszylismy z powrotem na droge 1 podziwiac legendarne widoki. Bylo warto. Nie wiem czy kiedykolwiek widzielismy piekniejsze miejsce. Dla potomnosci pstrykalismy tam setki zdjec, ktore zapewne opublikujemy na Picasie w calosci bo nie bedziemy mieli serca wyrzucac... Od razu ostrzegamy - jesli nie chcecie ogladajac te zdjecia umrzec z nudow, przeskakujcie do co piatego zdjecia. Co innego widziec cos na zywo, a co innego ogladac zdjecia.
Poza ogolnymi przepieknymi widokami na osobna notke zasluguje plaza tzw. Sloni Morskich, czyli odmiany fok. Byl to odcinek plazy ze zorganizowanymi punktami widokowymi dla turystow, na ktorym lezaly sobie setki przezabawnych zwierzakow jakimi bez watpienia sa owe morskie slonie. Mielismy wrazenie, ze glownie zajmuja sie wylegiwaniem sie, drapaniem sie po tlustych brzuchach i donosnym szczekaniem. byly tak smieszne i jednoczesnoe sympatyczne i urocze, ze doslownie nie moglismy sie napatrzec. zdjec tez narobilismy milion chociaz to co najzabawniejsze, czyli sposob poruszania sie, pewnie nie bedzie dobrze widoczny.
Na trasie znajdowal sie takze zamek Hearsta, ojca amerykanskih tabloidow, jednakze postanowilismy go sobie odpuscic, celem dokladniejszej eksploracji Big Sur.
Zamiast tego pojechalismy do biblioteki Millera, pisarza amerykansckiego ktory mieszkal jakis czas w domku na Big Surze i rozslawil ta piekna okolice w swoich ksiazkach.
W koncu udalo mi sie zmusic telefon do umozliwienia mi poprawienia bledow i dopisania ostatniego zdania. Nie wyobrazacie sobie jak taki maly smartphone moze podniesc cisnienie... tych ktorzy zdazyli przeczytac poprzednia wersje przepraszamy.
OdpowiedzUsuńhttp://www.kionrightnow.com/Global/story.asp?S=14266943
OdpowiedzUsuńcałkiem ładne zdjęcia... ta wasza "lawina" to klasyczne osuwisko :-)...
okazuje się, że z 10 dni temu jeden z moich kolegów był u amerykańskich geologów osuwiskowych w odwiedzinach. Był też w Yosemite... ciekawe czy się minęliście :D
pozdrawiam