Udalo sie, jestesmy w Kalifornii.
Zakwaterowalismy sie u Willa - kalifornijskiego studenta wypisz wymaluj. Will spelnia wszystkie studenckie stereotypy. jest mlody, mieszka w dziupli tuz obok uczelni, ma balagan, gotuje wode w teflonowym rondlu bo nie ma czajnika, ma za to laptopa z calkiem dobrymi glosnikami i gitare. Ma troche za dlugie wlosy i mlodziezowe ciuszki ale nie ma nic przeciwdeszczowego. Do szkoly dojezdza na deskorolce i nosi ze soba super studencki podarty z lekka zeszyt. W domu ma troche warzyw, ktore gotuje (jest wegeterianinem) ale raczej rzucaja sie w oczy (poza balaganem) przyprawy i szkocka oraz syrop klonowy. Wydaje sie byc troche zagubiony w rzeczywistosci, czesto sie zamysla i ma troche nieobecny wzrok. Chociaz to pewnie dlatego, ze duzo pali...
No wlasnie. W Kaliforni marihuana jest zasadniczo nielegalna, chyba, ze jest stosowana w celach leczniczych. Wskazan do stosowania jest co nie miara, wiec kazdy znajdzie cos dla siebie i tak faktycznie sie dzieje. Lekarze w zamian za odpowiednia kwote i zapewnienie, ze ma sie przewlekly bol np. glowy, wydaja specjalne medical card zezwalajace na zakup, posiadanie, transportowanie i hodowanie marihuany. Dowiedzielismy sie, ze taka przyjemnosc kosztuje 25$ za miesieczne pozwolenie na palenie a ok. 60-70 za roczna licencje. Zezwala ona na kupowanie, sporzywanie i hodowanie do 18 roslin! Lista wskazan medycznych obejmuje np. nudnosci i wymioty, nuzliwosc miesni (miastenia gravis), niektore zaburzenia psychiczne, raka, AIDS, WZW typu C, astme, jaskre, bezsennosc, przwelekle bole plecow i glowy, depresje i leki (strach, nie lekartwa - nie mam tu polskich znakow) bolesne menstruacje... (zobacz tez tu: http://www.medicalcannabis.com/Indications-for-Use/indications-for-use). Will, u ktorego spalismy powiedzial, ze on sam sobie takiej karty nie zalatwil, ale jego dealer kupil trawe calkowicie legalnie :) Nasz gospodarz palil ja moze nie jak papierosy, bo nie co godzina, ale kilka razy dziennie. No i byl jakis taki... czesciowo w innym swiecie. O sklepy z medyczna marihiana mozna sie potknac i wszedzie unosi sie charakterystyczny zapaszek. Na glownym deptaku w Venice (w korej obecnie stacjonujemy) spotkalismy nawet nagabywaczy: 'Wstap i odbierz swoja medical card. Najtaniej!!" A potem widzielismy na plazy spory tlumek zlozony z kolorowych i kolorowo ubranych ludzi tanczacych w takt etno-muzyki na kilkadziesiat bebnow i grzechotek owianych marihuanowa mgielka. Ci dopiero wiedzieli o co w zyciu chodzi :)
Mimo tych rewelacji, Kalifornia jak na razie nie zrobila na nas oczekiwanego wrazenia. Pierwszego dnia po przyjezdzie (23.02) nasza glowna refleksja byla taka, ze Los Angeles wyglada po prostu jak miasto. Choc moze i jest to rewelacja, bo poprzednie miasta w ktorych bylismy jednak odroznialy sie na tyle, ze ich miastowatosc i normalnosc nie byla naszym pierwszoplanowym wrazeniem. Tutaj domy nie sa az tak ogromne, ulice sa brudne w normalnym stopniu i stopien upakowania ulic domami jest calkiem jak u nas. Egzotyke widac glownie w ogrodkach bo zamiast europejskich kwiatkow czeste sa tu kaktusy i mandarynki.
Wobec tych obserwacji nastepnego dnia pojechalismy miejskim autobusem w gory. Los Angeles jest ogromne - aglomeracje zamieszkuje ok. 15mln ludzi i z jednego konca na drugi jest ok. 70km. My bylismy zakwaterowani w polnocnej czesci, w Eagle Rock wiec na polnocny skraj, gdzie zaczynaja sie gory jechalo sie zaledwie 2h :). Zrobilismy sobie calkiem ladny gorski spacerek z widokiem na metropolie. Zdjecia beda jak znajdzaiemy kabelek od aparatu :)
kolejny dzien 25.02 byl bardziej emocjonujacy. Wybralismy sie do chinatown. Chinatown bylo jak z filmu :) Nie dosc, ze dozo Chinczykow to jeszcze pelno lampionow i innych ornamentow, dziwaczne sklepiki i mroczne zaulki :). Napisy byly po chinsku i ludzie mowili po chinsku.
Na ulicach, w roznych charakterystycznych miejscach byly tablice opisujace historie chinskiej dzielnicy i jej mieszkancow. Bylo to bardzo ciekawe i czesto ilustrowane zdjeciami, takze zwiedzalo sie wlasciwie jak porzadne muzeum. Najciekawsze jednak byly wnetrza sklepow. Niestety nie mozna bylo robic zdjec w srodku (!!! tez cos!!!) wiec nie moge nic pokazac, ale wierzcie mi, ze bylo to niesamowite. W kilku sklepach byly np. takie ogromne beczki pelne suszonych korzeni zen-szenia (z z kropka i n z kreska oczywiscie). Kosztowaly 200-300$za funt i byly przechowywane w beczkach! Co wiecej byly tam rozne rodzaje zen szenia - wieksze, mniejsze, rozne odmiany itd. U nas w ogole samego ziola nie widzialam, a tam - do wyboru do koloru. Zreszta nie tylko zen-szen byl tam do kupienia, sklepy byly po prostu pelne najbardziej egzotycznych ziol i surowcow. Cos niesamowitego. Weszlismy tez do apteki, w ktorej stary Chinczyk z Chinka przygotowywali chinskie mieszanki ziol, jak mnieniemam leczace choroby na ktore zachodnia medycyna nic nie moze poradzic :). Uzywali do tego recznych, bambusowych wag, a ziola byly calkowicie egzotyczne. Swietny widok. Poza ziolami spotkalismy tez cale stosy innych rzeczy, np. suszona noga jelenia z kopytem. albo suszony morski ogorek czyli sea cucamber, po polsku strzykwa: http://pl.wikipedia.org/wiki/Strzykwy. Suszone bylo tam z reszta wszystko - pecherze ryb, rozne zwierzaki, rosliny i owoce morza. Wiekszosc nazw nic nam nie mowila, wiec nawet trudno powtorzyc. W kazdym razie wrazenia niezapomniane. Najciekawsze chyba to, jak bardzo izolowany pozostaje ten chinski swiat. Zachodnia medycyna zaadoptowala raptem kilka ziolek tradycyjnie chinskich a teraz dowiedzialam sie, ze to co znam to zaledwie wierzcholek gory lodowej. Tak samo z kazda inna dziedzina - ciuchy, porcelana, ozdoby, jedzenie - okazuje sie, ze znamy tylko kilka przykladow z ogromnego bogactwa, jakie oferuje chinska kultura i do tego, zeby to bogactwo znalezc nie trzeba wcale jechac do Chin, ale wystarczy przejsc kilka przecznic z centrum Los Angeles! Kilka przecznic i calkowicie zmienia sie kolor skory osob na ulicy, architektura, menu w jadlodajniach i asortyment sklepow. Super!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz