wtorek, 25 stycznia 2011

serdeczni amerykanie

Hostel jak narazie okazuje sie jeszcze lepszy niz na poczatku wygladal (a wyglada zachecajaco). Jest pelen zycia i pelen ludzi, chcacych pogadac. Poznalismy juz kilka osob, ktore daly sie wypytac jak jest w Ameryce i ktorzy sami byli ciekai jak wyglada u nas.

Mamy taka obserwacje, ze jezyk angielski, szczegolnie jego amerykanska wersja, sprzyja nawiazywaniu kontaktow z obcymi. Popularnym przywitaniem jest tu powiedzienie : "hi, how you doing" (w wolnym tlumaczeniu: czesc, jak robisz? albo czesc, jak ci idzie?. Polskim ekwiwalentem byloby "jak sie masz?) albo what's up (chyba nie da sie przetlumaczyc). Na oba te pytania oczekuje sie odpowiedzi "i'm good" albo czegos w tym stylu, ale tez nie jest dziwne, jesli ktos rozwinie odpowiedz i powie faktycznie jak sie ma. Zagadniety w ten sposob ma wiec dwa wyjscia i oba sa grzeczne (to znaczy nie opryskliwe ani nie zarozumiale). Mozna splawic pytajacego odpowiadajac po prostu ze mamy sie dobrze, albo wlasnie zaczac rozmowe. Zaskakujaco duzo osob faktycznie jest chetnych porozmwiac, a nie tylko sie przywitac. Szczegolnie mocno widac to tu, w hostelu.

Przyjaznosc obserwoujemy zreszta nie tylko w gadkach na powitanie, przechodzacych w dluzsze konwersacje, ale tez na ulicach. Wystarczy ze nieopatrznie na chwile przystaniemy (a juz w ogole jak sie rozgladamy) ktos sie zatrzymuje i pyta, czy nie potrzebujemy pomocy. Czasem sa to ludzie, ktorych praca na tym polega. np. przystajac na chwile w Miami spotkalismy goscia, ktory zaoferowal nam pomoc, wreczyl mapke i powiedzial gdzie co jest. Gosc byl w koszulce z napisem "dwn twn ambasador" czyli down town ambasador (zjadanie samoglosek przejeli chyba od mniejszosci Zydowskiej) - w tlumaczeniu: ambasador dolnego miasta :) Gosciu wszystko nam opowiedzial, odpowiedzial na pytania po czym wreczyl jeszcze wizytowke z nr telefonu, mowiac, ze jest osoba odpowiedzialna rowniez za bezpieczenstwo w tej okolicy, wiec gdybysmy cos widzieli, albo gdyby ktos nas niepokoil to mamy zadzwonic :-D
Osob ktorych praca jest pomaganie zagubionym jest zaskakujaco wiele - na ulicy, przy automacie do kupowania biletow, w metrze, na lotnisku... Ale wielokrotnie udalo nam sie (nieumyslnie) zatrzymac przechodniow! Raz np. zapatrzylismy sie na palme z dziwnymi czerownymi wypustkami, zastanawiajac sie czy to kwiaty tej rosliny. Zaraz zatrzymala sie przebiegajaca tym chodnikiem dziewczyna (w trakcie swojego joggingu) i spytala, czy nam nie pomoc! powiedzielismy, ze tylko patrzymy na palme a ona nam rzucila jej nazwa i zapytala czy chcemy cos o niej wiedziec. zapytalismy wiec, czy te narosla to kwiaty. Powiedziala ze tak i ze wiosna jest ich wiecej, po czym pobiegla w swoja strone. Takich przypadkowych konwersacji odbylismy naprawde sporo. Nie mozemy sie pozabyc wrazenia, ze Polacy sa wyjatkowo oschli, zimni i nieuprzejmi...

Przyjete jest tez bardzo wylewne jak na nasze standardy dziekowanie i oferowanie pomocy. Np. przewodniczka w europejskim palacu zaczela od tego, ze jest je bardzo milo nas oprowadzac, kocha nasza grupe i jest gotowa zrobic dla nas wszystko :). W dobrym tonie jest tez mowienie wszystkim na okolo, ze sa wspaniali, swietni, dobzre sobie ze wszystkim radza i to bardzo mile z nimi rozmawiac. Czesto jestesmy wrecz oniesmieleni ich wylewnoscia, az nie wiemy co powinnismy mowic do tych ludzi i mamy ciagle uczucie, ze wychodzimy na ozieblych gburow...

1 komentarz:

  1. Dawno nie przeczytałem tak długiego tekstu (w sumie czterech) na komputerze bez jednoczesnego klikania w milijon okienek rozmaitych. Prawdopodobnie dlatego, że jesteście wspaniali i niezwykli.

    OdpowiedzUsuń