Wyprawa poza Nowy Orlean zaczela sie z poslizgiem. Bylismy umowieni z Kamilem (moim bratem) oraz Samem (naszym szwajcarskim kolega) i jednym zapoznanym przez niego Szwedem na 9 rano w hostelu. Sprzatnelismy sie wiec od Louisa, wypozyczylismy samochod i zajechalismy do hostelu ale niestety Kamila tam nie bylo. Nie dawal tez znaku zycia ani nie bylo nikogo o jego nazwisku w ewidencji zakwaterowanych. doszlismy do wniosku, ze jesli zyje, to nie ma go w miescie. kiedy zastanawialismy sie co w zwiazku zgym zrobic (zujac owsianke w mcdonaldzie) kamil sie skontaktowal i okazalo sie ze spoznil sie na samolot i dopiero teraz przylecial. Skompletowawszy ekipe ruesylismy do krwju Cajunow.
O tym co widzielismy chyba lepiej opowiedza zdjecia wiec zapraszam do galerii obok.
czas spedzalismy glownie w samochodzie albo na lonie przyrody. zobaczylismy 4 parki krajobrazowe, spotkalismy kilka pancernikow i cale tlumy wiewiorek. byly tez ladne ptaki, ale szybko uciekaly. Podziwialismy rosnace na mokradlach cyprysy i dzikie, ogromne magnolie. Kajakowalismy bo blotnistym jeziorku i spacerowalismy po louisianskim lesie.
rozmawialismy tez duzo z gadatliwym szwajcarem, ktory opowiadal bardzo ciekawe rzeczy o szwakcarii i mial fajne, niekiedy inne od naszych obserwacje o ameryce.
Poza atrakcjami przyrodniczymi zaliczylismy fabryke super ostrego sosu tabasco, ktora byla tak amerykanska ze az nam paski i gwiazdki w oczach zaswiecily :-)
Odbylismy tez niezbyt imteresujacy wieczorny spacer po Lafayette w ktorym spalismy i bylismy na bardzo fajnym koncercie nowo orleanskiego zespolu "soul rebel"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz