Kolejme dwa dni nie byly najbardziej udane a to za sprawa dojmujacego zimna. przez wiekszosc 10.02 i czesc 11.02 siedzielismy po prostu w domu dlubiac w internecie (miedzy innymi kupilismy bilety do Kalifornii). Za to wieczory w trakcie ktorych eksplorowalismy z Louisem lokalne style muzyczne byly fajne.
Najpierw bylismy na imprezie zydeco (to nazwa stylu muzycznego, proponuje sobie zgooglowac).Impreza wygladala troche jak potancowka country tyle ze muzyka troche inna. Po raz kolejny zadziwila nas otwartosc, spontanicznosc i serdecznosc Amerykanow- z tanczeniem nikt nie mial problemu, kazdy mogl swobodnie podejsc do kazdego, nie bylo widac popularnych u nas podpieraczy scian za to byla swoboda zabawy i tanca takiego na jaki kazdy uczestnik mial ochote. bawili si i starzy i mlodzi i widac bylo, ze tancza dla przyjemnosci a nie z grzecznosci czy obowiazku. byly tez osoby ktore tanczyly co ktorys taniec i takie ktore nie tanczyly wcale. ale przede wszystkim rzucalo sie w oczy to,ze zabawa byla calkowicie spontaniczna be zadnego wyciangania, namawiania i wahania jakie spotyka sie u nas.
11.02 zobaczyliwmy soboe garden district czyli dzielnice willi bogatych plantatorow. bylo ladnie choc troche oniesmielajaco - znowu otoczyla nas amerykanska mania wielkosci. wille byly po prostu OGROMNE. Nie zabawilosmy dlugo bo bylo chlodno i zrobilam sie chorobowo senna.reszte dnia spedzilam wiec grzejac sie w lozeczku a maniuch wieczorem poszedl z Louisem na kolejme super koncerty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz