Na wyspy Keys postanowilismy wybrac sie za pomoca wypozyczonego samochodu. Plan mielismy taki, zeby wypozyczyc go na caly weekend czyli od piatku do poniedzialku rano. Niestety, ku naszemu najwiekszemu zdziwieniu, w piatek okazalo sie, ze pobliskie wypozyczalnie samochodow - nie maja samochodow!!! ten pierwszy podczas naszej wyprawy przejaw niezadbania o klienta tak nas zdumial, ze przez caly dzien nie wiedzielismy co z soba zrobic i krecilismy sie bez senu (zaciesniajac wiezy z hostelowiczami). Samochod udalo nam sie zdobyc w sobote rano i ochoczo ruszylismy za jego pomoca na Key West.
Key West okazala sie bardzo fajna. Jak ktos lubi chodzic po uliczkach pelnych turystow i sklepow z pamiatkami :) Przechadzajac sie po wyspie, podziwiajac charakterystyczna zabudowe i wsluchujac sie w tetniaca turystycznym zyciem atmosfere odkrylismy z pewnym zdumieniem, ze nalezymy do osob, ktore lubia "turystyczne miejsca". Choc nigdy (albo prawie nigdy) nie kupujemy nic w otaczajacych nas sklepach z pamiatkami ani nie celebrujemy nocnego zycia, ani nie jemy w lokalnych drogich turystycznych restauracjach, ani nawet nie korzystamy z klasycznej turystycznej infrastruktury, to na swoj sposob delektujemy sie "turystycznym" klimatem. Lazimy sobie uliczkami, obserwujemy roznorodnosc ludzi, ogladamy dostepne gadzety i zachwycamy sie lokalnymi dzielami sztuki. Tym razem trafilismy miedzy innymi do niesamowitego sklepu ze zdjeciami. Brzmi moze banalnie, ale tylko dlatego, ze nie wiecie jakie to byly zdjecia :) Trudno to opisac tak, zeby oddac wrazenie jakie na nas zrobily... tu link do ich strony: http://www.signedrock.com/shopping_cart.php?product=7141&view&cat=1&giftgallery. Byly tam zgromadzone swietne fotografie znanych osob, glownie ze swiata rozrywki, glownie z lat 60'-70 ale tez nowsze. Wspaniale kompozycje, symbolika i kultowosc... spedzilismy tam chyba pol godziny, co chwila wydajac odglosy zachwytu :)
W sobote zdozylismy tez pojsc do domu Hamingway'a. Najlepsze co tam spotkalismy to koty, uwiecznione na naszych zdjeciach (ktorych chwilowo nie mamy jak uploadowac). Maniuchowi podobala sie tez pracownia, w ktorej tworzyl Hamingway.
Wieczorem udalismy sie na obowiazkowy na Key West zachod slonca. Zachod nie byl jakis specjalnie wyjatkowy, za to widac bylo, ze faktycznie jest slynny bo przyciagna tlumy ludzi :) Po krotkim poszwendaniu sie po lokalnych atrakcjach w postaci ulicznych performersow wrocilismy do naszego samochodu azeby odjechac nim nieco od miasta, zatrzymac sie na jednym z licznych parkingow przy autostradzie i przenocowac. Plan oczywiscie nie byl taki latwy na jaki wygladal. Po pierwsze zjazdy okazaly sie nie wystepowac tak czesto jak nam sie wydawalo, gdy jechalismy w druga strone. Po drugie Toyota Yaris, ktora sie poruszalismy, okazala sie byc mniejsza niz nam sie wydalawo. W koncu jednak udalo nam sie znalezc parking i wpasowac sie w dostepna przestrzen, tak ze troche sie zdrzemnelismy...
Nastepnego dnia wstalismy oczywiscie obolali i niewyspani, ale za to o wschodzie slonca :) Niedzielne przedpoludnie przeznaczylismy na krecenie sie po opustoszalym o tej porze miasteczku. Podziwialismy liczne, walesajace sie luzem koguty, Amerykanow pijacych rano kawe na werandach swoich domow i tlumy sprzatajacych po nocnych imprezach. Zaszlismy tez do Malego Bialego Domu - prezydenckiej rezydencji, zalozonej przez Trumana, ktory przyjechal tam na leczenie i tak mu sie spodobalo, ze zalozyl rezydencje. Obejrzelismy sobie wystawe poswiecona Trumanowi. Usiadomila nam ona, cokolwiek oczywista prawde, ze Amerykanie sa bardzo dumni ze swojej historii, ze swojego kraju i ze swoich przywodcow :). Prezentacja postaci prezydenta byla bardzo inna od naszej. Przede wszystkim byla bardzo pozytywna. W ogole mozna chyba powiedziec, ze ogladajac amerykanskie miejsca historyczne dochodzi sie do wniosku, ze Ameryka to najcudowniejsze miejsce na ziemi i prawie kazdy Amerykanin, a juz na pewno taki, ktory zostal wybrany przez Narod, zasluguje nie tylko na pomnik, ale wlasciwie na kazdy dostepny sposob pochwalenia, upamietnienia i gloryfikacji. Bylismy od wrazeniem rozmachu i umiejetnosci w budowniu poczucia narodowej tozsamosci i dumy.
W drodze powrotnej zatrzymalismy sie na wyspie Long Key, w stanowym parku (odpowiednik parku krajobrazowego). To okazalo sie swietnym pomyslem. Trafilismy na plaze na ktorej piasek byl ... gipsem! albo jakas mieszanina piasku i gipsu albo moze jeszcze innych soli wapnia. Wrazenie bylo NIESAMOWITE! Zamiast malych kamyczkow, na plazy byly szczatki koralowcow, a zamiast piasku przesypujacego sie miedzy palcami grzaska masa do zludzenia przypominajaca gesta papke gipsowa! Nacieszywszy sie troche ta nowa atrakcja poszlismy jeszcze na sciezke przyrodnicza prowadzaca przez kilka rodzajow ekosystemow obecnych w parku.
Najpierw brzegiem wody, gdzie poza gipsowym piaskiem podziwialismy male, kielkujace namorzyny i przechadzajace sie czaple. Potem przez dojrzale namorzynowe morze :) a potem przez jeszcze inny nadmorski lasek, ktory nie wiem jak sie nazywa... Na koncu szlaku byl tropikalny las tzw. "hamakowy" to znaczy rosnacy na lekkim podwyzszeniu terenu, umozliwiajacym rozwoj normalnych, duzych drzew. Z takim lasem spotkalismy sie juz podczas wyprawy z przewodnikiem do Evergaldesow, wiec tu moglismy sobie wszystko przypomniec i cwiczyc rozpoznawanie dwoch poznanych gatunkow drzew: Gumbo-Limbo i Poison wood ("trujace drewno", naprawde jest trujace).
Ogolne wrazenie o Keysach bylo takie, ze sa ladne i prawdziwie tropikalne. Roilo sie tam wszedzie od palm i innych egzotycznych, tropikalnych roslin, woda w morzu byla ciepla (nie tak jak w Miami), plaza i kamienie byly szczatkami skorupiakow, zabudowa byla charakterystyczna, inna niz na kontynentalnej Florydzie. Bylo tam tez bardzo slonecznie i cieplo oraz jakos tak sielsko. Nic dziwnego, ze wiele osob przjezdzajacych tam na chwile postanawia sie tam osiedlic :)
Wrocilismy do hostelu skonani, ale zadowoleni z wyprawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz